Mały zapłakany chłopiec, cały we łzach, spod nosa ciągną się smarki, kolana zdarte, łokcie w strupach, na twarzy rysy po gałęziach, a serce pęknięte na pół. Płacze tak głośno, że wszyscy zdają sobie sprawę z jego ogromnego bólu. Stoi jednak w miejscu. Jest tak uparty, że nie chce rzucić się w otwarte ramiona rodzica, woli zacisnąć zęby i czekać. Kiedyś musi być minąć.
To moja postawa. Postawa wielu z nas wobec Boga Ojca. Jabłko na drzewie dojrzewa, nabiera barw, wytwarza się cukier i spada na ziemię. Jest obite, ale słodkie. Kto z nas dokładnie wyznaczy moment, w którym jest dojrzałe? Czy można określić ten proces tylko na podstawie biologii? Nie każde dorodne jabłko przypomina swym smakiem i zapachem lata dzieciństwa, wakacje na wsi, dobroć dziadka, który nam je obrał. Sercem czujemy, że jest ono dojrzałe. Jego dojrzałość sprawia, że nasze serce jest pełne refleksji. Dojrzały owoc niesie treść. Jaka więc jest droga bożego smarkacza?
Podczas jednej z ostatnich Eucharystii nie mogłem przyjąć Komunii Świętej. Klęczałem pod ołtarzem stęskniony i zastanawiałem się kto bardziej cierpi z tego powodu, komu jest bardziej potrzebna ta relacja. Zawsze myślałem, że sprawiam Bogu przykrość bo On chce przyjść, a ja zamykam drzwi, że poprostu chodzi o Niego. Spróbowałem pomyśleć odwrotnie. Sprawiam Bogu smutek, ponieważ On wie, że jest mi niezbędny. Każde stworzenie żyje z daru Miłości. Jest ona nam bardziej potrzebna niż powietrze i woda. Nawet gdy świat nas nie kocha, Bóg to robi. Jego ból to smutek nad moją powolną śmiercią, której jest świadkiem. Nie jest chytrym Ojcem, który cierpi bo nie może mieć wszystkich dzieci u siebie. Bóg to dawca życia boleśnie doświadczający niemocy wobec naszej wolnej woli odrzucającej niezbędny pokarm stworzeń - Miłość.
Na smarkacza wpływa to bardzo. Ma on w sobie niemoc wobec przyjęcia Miłości i niemoc wobec jej ofiarowania. Zahamowany gdzieś pomiędzy pragnieniem, a rodzącym się ego. Spadek dziejów czyniący spustoszenie w męskiej duszy. Próba ominięcia prawdziwego wyzwania, inicjacji w dojrzałość by bezstratnie dotrzeć i zająć miejsce Ojca. Ciągłe potyczki Syna z Ojcem to nic innego jak próba wejścia na tron ze swoim ego. Tymczasem historia zbawienia przez Jezusa, która przejawia się w każdym elemencie świata i stanowi jego rytm, uczy nas, że każdy przycinany szczep na miejsce zadanych ran wypuszcza kolejne silniejsze gałęzie, owocujące słodkim i dorodnym gronem. Im bardziej pozwolimy Ojcu zranić nasze ego, tym silniejsi wejdziemy w jego dziedzictwo umocnieni pokorą.
Świat zdał się na biologię. Za dojrzałych traktuje chłopców i dziewczynki, którzy nauczyli się mówić sobie wzajemnie Kocham Cię. Świat, który ma potrzebę wyznawania miłości codziennie innej osobie, a nie trwać w Miłości. Dlatego piszę te dwa słowa różnie. Mamy miłość, której uczy świat, naskórkowa, powierzchowna, zmienna. I mamy też Miłość, z której Jezus zrobił misterium, które brzmi jak obietnica. Smarkacz dojrzewa kiedy mówi Kocham Cię Ojcu. Nie dziewczynie, przyjaciołom czy sobie. Staje się godnym dziedzictwa gdy z wrodzoną niewinnością dziecka bożego wyznaje Miłość Ojcu pomimo ran. Jakby czekał, aż Ojciec zaszczepi w tych ranach silniejsze winorośle. Tak z dziczki formuje się winny krzew, tak ze smarkacza rodzi się do wieczności syn dziedzic, tak dorasta jabłko upadając na ziemię. I warto spojrzeć na swoje rany jak na wołanie umierającego ciała o tlen. Relacja eucharystyczna jest potrzebna przede wszystkim mi chociaż bolesne rany zadaje Mu. Choćbym zniknął dla świata, Ojciec mnie widzi.
"Uwielbiam Cię Panie, w każdej mojej ranie! Ile razy przybijam się do krzyża, Ty dajesz mi zmartwychwstanie"."
Źródło: http://symeon.blog.deon.pl/