"U dziecka i nastolatka istnieje ogromna dysproporcja między dawaniem a przyjmowaniem miłości, ale w miarę wzrostu i dojrzewania człowieka różnica ta stopniowo się wyrównuje.
Pragnienie dawania miłości jest co prawda u dziecka małe i kruche, ale ma, podobnie jak ziarnko gorczycy, wewnętrzną dynamikę wzrostu: Jest najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach (Mt 13, 32).
Kiedy młody człowiek dorastając, korzysta z pomocy ludzi i współpracuje z łaską Boga, jego pragnienie dzielenia się miłością rośnie i staje się potężnym drzewem. Jak on sam najpierw karmił się miłością tych, którzy go kochali, tak jego miłością będą karmić się ci, których Bóg postawi na jego drodze.
Pragnienie dawania miłości, owo ziarnko gorczycy wszczepione w nas, nie rośnie jednak automatycznie. Wymaga naszej współpracy, zaangażowania, trudu, krzyża. Człowiek musi "pracować na miłość" (C. K. Norwid) w pocie czoła, tak jak pracuje na chleb codzienny. Trzeba rzeczywiście "napracować się" i niejeden raz "spocić się", by dobrze przeżyć narzeczeństwo, zawrzeć dobry związek małżeński, zbudować dobrą rodzinę, wychować dzieci tak, by miały pełne zaufanie do rodziców i oparcie w nich.
Bywamy dzisiaj oszukiwani przez konsumpcyjne trendy cywilizacyjne, które obiecują nam wielką miłość za darmo lub za pieniądze. Jest to wielkie oszustwo. Miłości się nie kupuje. Nikt też nie otrzymuje jej za darmo.
Konieczny jest wielki wysiłek, a często także cierpienie, aby dojrzała miłość zaistniała w naszym życiu na stałe, aby była najważniejszym mieszkańcem naszych domów."
Źródło: http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,518,by-dojrzala-milosc-zaistniala-w-naszym-zyciu.html
niedziela, 8 września 2013
„Któż poznał Twój zamysł, Panie, gdyś nie dał mądrości?” Mdr 9, 17
„Któż z ludzi rozezna zamysł Boży? Albo któż pojmie wolę Pana?” (I czytanie: Mdr 9, 13-18).
W najlepszym wypadku człowiek zna „rzeczy ziemskie”, jak więc może uważać, że przenika zamysł Boży i rozumie „rzeczy niebieskie?” Jego rozumowania są „wątpliwe i niepewne”, zawsze podległe błędom, bo zmysły często go uwodzą, by przenosił wartości doczesne nad wieczne, dobra teraźniejsze nad przyszłe. Bez pomocy Bożej nie można nie ulec tym pokusom i błędom. Tylko Bóg może udzielić człowiekowi mądrości, która go oświeca na drodze dobra i poucza go, co jest Bogu miłe. „Tak — mówi Pismo święte — ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne i wybawiła ich Mądrość” (tamże 18).
Ta nauka osiągnęła szczyt, kiedy Jezus, Mądrość odwieczna, przyszedł ukazać ludziom przez swoje słowo i swój przykład drogę zbawienia. Taki jest temat dzisiejszej ewangelii (Łk 14, 25-33). „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (tamże 26). Słowo „nienawidzić” znaczy tutaj, według języka semickiego: „kochać mniej”, „nie stawiać wyżej”, jak wynika z podobnego wyrażenia u Mateusza. „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (10, 37). Tylko Bóg ma prawo do bezwzględnego pierwszeństwa w sercu i życiu człowieka; Jezus jest Bogiem, a zatem słusznie wymaga tego jako nieodzownego warunku, aby być Jego uczniem. „Lecz Pan — wyjaśnia św. Ambroży — ani nie poleca nie uznawać natury, ani stać się jej niewolnikiem: poleca tak słuchać natury, by uczcić jej Sprawcę, a nie oddalać się od Boga wskutek miłości do rodziców”. To dotyczy wszystkich, nawet zwykłych wiernych, podobnie jak i wszystkich dotyczy następujące zdanie: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27), Jezus zdążając do Jerozolimy, gdzie zostanie ukrzyżowany, tłumowi, który idzie za Nim, wskazuje na konieczność niesienia jak On krzyża z miłością i wytrwałością. On niósł krzyż aż do śmierci, na nim umarł; chrześcijanin nie może myśleć, że tylko niekiedy go poniesie, lecz powinien brać krzyż na ramiona każdego dnia, aż do śmierci.
Jak nie wolno stawiać ponad Chrystusa żadnego stworzenia, nawet najdroższego, tak też nie wolno stawiać nad Niego własnego powodzenia, korzyści lub zadowolenia. By naśladować Tego, kto umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, trzeba być gotowym zaryzykować nawet życie. To jest mądrość, jakiej uczył Jezus, tak bardzo odmienna od rozumowań ludzi zatroskanych o dobra przemijające a zaniedbujących wieczne. Dwie kolejne krótkie przypowieści — o człowieku, który chciał wybudować wieżę, i o królu zamierzającym prowadzić wojnę — pozwalają rozważyć, że naśladowanie Chrystusa jest przedsięwzięciem bardzo doniosłym i zobowiązującym, a zatem nie można podejmować go lekkomyślnie. W tym wypadku jednak człowiek nie może się ograniczyć — jak dwaj bohaterowie przypowieści — do obliczania własnych zasobów i sił osobistych, by zobaczyć, czy może podjąć dzieło, lecz powinien zwrócić uwagę na czynnik donioślejszy: na łaskę, jakiej Bóg obficie udziela temu, kto chce być wierny Chrystusowi. Jeśli Bóg powołuje do naśladowania bardziej bezpośredniego i wyłącznego, jest pewne, że udziela równocześnie odpowiedniej łaski.
W najlepszym wypadku człowiek zna „rzeczy ziemskie”, jak więc może uważać, że przenika zamysł Boży i rozumie „rzeczy niebieskie?” Jego rozumowania są „wątpliwe i niepewne”, zawsze podległe błędom, bo zmysły często go uwodzą, by przenosił wartości doczesne nad wieczne, dobra teraźniejsze nad przyszłe. Bez pomocy Bożej nie można nie ulec tym pokusom i błędom. Tylko Bóg może udzielić człowiekowi mądrości, która go oświeca na drodze dobra i poucza go, co jest Bogu miłe. „Tak — mówi Pismo święte — ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne i wybawiła ich Mądrość” (tamże 18).
Ta nauka osiągnęła szczyt, kiedy Jezus, Mądrość odwieczna, przyszedł ukazać ludziom przez swoje słowo i swój przykład drogę zbawienia. Taki jest temat dzisiejszej ewangelii (Łk 14, 25-33). „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (tamże 26). Słowo „nienawidzić” znaczy tutaj, według języka semickiego: „kochać mniej”, „nie stawiać wyżej”, jak wynika z podobnego wyrażenia u Mateusza. „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (10, 37). Tylko Bóg ma prawo do bezwzględnego pierwszeństwa w sercu i życiu człowieka; Jezus jest Bogiem, a zatem słusznie wymaga tego jako nieodzownego warunku, aby być Jego uczniem. „Lecz Pan — wyjaśnia św. Ambroży — ani nie poleca nie uznawać natury, ani stać się jej niewolnikiem: poleca tak słuchać natury, by uczcić jej Sprawcę, a nie oddalać się od Boga wskutek miłości do rodziców”. To dotyczy wszystkich, nawet zwykłych wiernych, podobnie jak i wszystkich dotyczy następujące zdanie: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27), Jezus zdążając do Jerozolimy, gdzie zostanie ukrzyżowany, tłumowi, który idzie za Nim, wskazuje na konieczność niesienia jak On krzyża z miłością i wytrwałością. On niósł krzyż aż do śmierci, na nim umarł; chrześcijanin nie może myśleć, że tylko niekiedy go poniesie, lecz powinien brać krzyż na ramiona każdego dnia, aż do śmierci.
Jak nie wolno stawiać ponad Chrystusa żadnego stworzenia, nawet najdroższego, tak też nie wolno stawiać nad Niego własnego powodzenia, korzyści lub zadowolenia. By naśladować Tego, kto umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, trzeba być gotowym zaryzykować nawet życie. To jest mądrość, jakiej uczył Jezus, tak bardzo odmienna od rozumowań ludzi zatroskanych o dobra przemijające a zaniedbujących wieczne. Dwie kolejne krótkie przypowieści — o człowieku, który chciał wybudować wieżę, i o królu zamierzającym prowadzić wojnę — pozwalają rozważyć, że naśladowanie Chrystusa jest przedsięwzięciem bardzo doniosłym i zobowiązującym, a zatem nie można podejmować go lekkomyślnie. W tym wypadku jednak człowiek nie może się ograniczyć — jak dwaj bohaterowie przypowieści — do obliczania własnych zasobów i sił osobistych, by zobaczyć, czy może podjąć dzieło, lecz powinien zwrócić uwagę na czynnik donioślejszy: na łaskę, jakiej Bóg obficie udziela temu, kto chce być wierny Chrystusowi. Jeśli Bóg powołuje do naśladowania bardziej bezpośredniego i wyłącznego, jest pewne, że udziela równocześnie odpowiedniej łaski.
„... nie może być moim uczniem"
"Ciekawe, że to, co w dziedzinie ekonomii – także tej praktycznej,
„domowej”- jest dla nas zupełnie oczywiste, w dziedzinie duchowej,
moralnej czy religijnej, sprawia nam wiele trudności. Chodzi mianowicie
o planowanie. Podejmując jakąkolwiek inwestycję, nową pracę, wydatek,
zadanie do wykonania czy zwykłe zakupy, wiele czasu poświęcamy na
przemyślenie, kalkulację i żmudne obliczenia: starczy czy nie starczy,
opłaci się czy nie? Po prostu, zmusza nas do tego samo życie.
Dlaczego roztropność i planowanie ograniczamy zazwyczaj jedynie do sfery finansowej, i to chyba tylko pod presją strachu, czy przypadkiem nie starcimy? O ileż sensowniejsze i skuteczniejsze byłoby nasze życie i działanie, gdybyśmy poświęcili trochę czasu i wysiłku na zastanowienie się nad przyszłością i celami! Już choćby z tych względów warto kupić sobie kalendarzyk lub notesik, w którym z pewnym wyprzedzeniem zapiszemy sobie, co i kiedy trzeba zrobić. Inwestycja w myślenie i planowanie jest najtańszą i zarazem najbardziej opłacalną inwestycją, jaką można sobie wyobrazić. Chwila pracy głową i ołówkiem w ręku jest niekiedy tyle samo warta, co tysiące godzin ciężkiej harówki, jeśli potrafimy wyeliminować zbędny wysiłek lub wymyśleć sposób, który usprawni produkcję.
Dotyczy to nie tylko racjonalizacji i usprawnień w pracy, ale także jakości całego życia. Życie celowo ukierunkowane, zaplanowane i kontrolowane, pozwala człowiekowi osiągnąć duchowy i moralny postęp, który w przypadku improwizacji i bałaganu byłby niemożliwy. Postęp ten jest także bardzo opłacalny: człowiek zorganizowany wydajniej pracuje, więcej zarabia, ma więcej czasu i lepsze efekty.
Ale Chrystus chce nas pouczyć nie tylko o prawach ekonomii, lecz także – i przede wszystkim – Królestwa Bożego. Jeśli chcemy mieć na tym polu jakieś efekty, musimy sobie zaplanować jedną podstawową inwestycję, bez której niczego nie uda się nam osiągnąć. A mianowicie musimy zdecydować się wszystko postawić na Chrystusa, całkowicie zawierzyć i podporządkować Mu siebie, swoje życie, majątek, pragnienia. To jest fundament, na którym dopiero możemy budować wszystko inne.
Właśnie dlatego Chrystus każe nam zastanowić się, czy miłość do Boga jest silniejsza od miłości rodzinnej, od przywiązania do siebie samego, swoich upodobań i pragnień. Każe nam obliczyć i przemyśleć sobie, czy będzie nas stać na wzięcie krzyża, czyli podjęcie zadań, które mogą się okazać sporym ciężarem i będą wymagały dużego samozaparcia, wysiłku, rezygnacji z przyjemności i wygody. Trud ten przekracza naturalne możliwości człowieka i bez wiary jest niewykonalny.
Bez wiary tzw. pójście za Chrystusem, które my nazywamy dzisiaj „byciem katolikiem”, jest próżne i daremne, nie przynosi żadnych owoców, lecz staje się powodem zgorzknienia i narzekań. Co gorsza, ludzie, którzy idą za Chrystusem bez odpowiedniego „wyposażenia” czy wymaganych kwalifikacji, dają fałszywe świadectwo: podając się za katolików – zwykle bardzo głośno i z tupetem – swoim postępowaniem zniechęcają innych do przyjęcia nauki Chrystusa.
Być może, nie brzmi to zachęcająco, a wymagania dzisiejszej Ewangelii napawają nas lękiem. Ale nie o to chodziło Chrystusowi, by nas zniechęcić, lecz by nas zmobilizować do poważnego potraktowania swojej wiary i wynikających z niej konsekwencji. Kalkulacje ekonomiczne przeprowadza się bowiem nie po to, by zaniechać wszelkiej działalności, lecz by przystąpić do niej z gwarancją sukcesu. Podobnie i Chrystus: chce nam dopomóc, byśmy w życiu wiary osiągnęli radość, satysfakcję i cel, a nie zgorzknienie i poczucie strat oraz porażki. A warunkiem sukcesu chrześcijanina jest wiara, czyli pełne przylgnięcie do Chrystusa i Jego krzyża. Bez ufnej wiary chrześcijaństwo nie ma sensu."
Ks. Mariusz Pohl
Dlaczego roztropność i planowanie ograniczamy zazwyczaj jedynie do sfery finansowej, i to chyba tylko pod presją strachu, czy przypadkiem nie starcimy? O ileż sensowniejsze i skuteczniejsze byłoby nasze życie i działanie, gdybyśmy poświęcili trochę czasu i wysiłku na zastanowienie się nad przyszłością i celami! Już choćby z tych względów warto kupić sobie kalendarzyk lub notesik, w którym z pewnym wyprzedzeniem zapiszemy sobie, co i kiedy trzeba zrobić. Inwestycja w myślenie i planowanie jest najtańszą i zarazem najbardziej opłacalną inwestycją, jaką można sobie wyobrazić. Chwila pracy głową i ołówkiem w ręku jest niekiedy tyle samo warta, co tysiące godzin ciężkiej harówki, jeśli potrafimy wyeliminować zbędny wysiłek lub wymyśleć sposób, który usprawni produkcję.
Dotyczy to nie tylko racjonalizacji i usprawnień w pracy, ale także jakości całego życia. Życie celowo ukierunkowane, zaplanowane i kontrolowane, pozwala człowiekowi osiągnąć duchowy i moralny postęp, który w przypadku improwizacji i bałaganu byłby niemożliwy. Postęp ten jest także bardzo opłacalny: człowiek zorganizowany wydajniej pracuje, więcej zarabia, ma więcej czasu i lepsze efekty.
Ale Chrystus chce nas pouczyć nie tylko o prawach ekonomii, lecz także – i przede wszystkim – Królestwa Bożego. Jeśli chcemy mieć na tym polu jakieś efekty, musimy sobie zaplanować jedną podstawową inwestycję, bez której niczego nie uda się nam osiągnąć. A mianowicie musimy zdecydować się wszystko postawić na Chrystusa, całkowicie zawierzyć i podporządkować Mu siebie, swoje życie, majątek, pragnienia. To jest fundament, na którym dopiero możemy budować wszystko inne.
Właśnie dlatego Chrystus każe nam zastanowić się, czy miłość do Boga jest silniejsza od miłości rodzinnej, od przywiązania do siebie samego, swoich upodobań i pragnień. Każe nam obliczyć i przemyśleć sobie, czy będzie nas stać na wzięcie krzyża, czyli podjęcie zadań, które mogą się okazać sporym ciężarem i będą wymagały dużego samozaparcia, wysiłku, rezygnacji z przyjemności i wygody. Trud ten przekracza naturalne możliwości człowieka i bez wiary jest niewykonalny.
Bez wiary tzw. pójście za Chrystusem, które my nazywamy dzisiaj „byciem katolikiem”, jest próżne i daremne, nie przynosi żadnych owoców, lecz staje się powodem zgorzknienia i narzekań. Co gorsza, ludzie, którzy idą za Chrystusem bez odpowiedniego „wyposażenia” czy wymaganych kwalifikacji, dają fałszywe świadectwo: podając się za katolików – zwykle bardzo głośno i z tupetem – swoim postępowaniem zniechęcają innych do przyjęcia nauki Chrystusa.
Być może, nie brzmi to zachęcająco, a wymagania dzisiejszej Ewangelii napawają nas lękiem. Ale nie o to chodziło Chrystusowi, by nas zniechęcić, lecz by nas zmobilizować do poważnego potraktowania swojej wiary i wynikających z niej konsekwencji. Kalkulacje ekonomiczne przeprowadza się bowiem nie po to, by zaniechać wszelkiej działalności, lecz by przystąpić do niej z gwarancją sukcesu. Podobnie i Chrystus: chce nam dopomóc, byśmy w życiu wiary osiągnęli radość, satysfakcję i cel, a nie zgorzknienie i poczucie strat oraz porażki. A warunkiem sukcesu chrześcijanina jest wiara, czyli pełne przylgnięcie do Chrystusa i Jego krzyża. Bez ufnej wiary chrześcijaństwo nie ma sensu."
Ks. Mariusz Pohl
C. Gay
"Daj mi zrozumieć, o Chryste Jezu, że najważniejszą rzeczą dla człowieka
to naśladować Ciebie. Cnota, świętość streszczają się w tym tak prostym
słowie, jakie Ty kierujesz do każdego: „Chodź za Mną”. Lecz nie mówisz
go nigdy do nikogo, zanim wpierw nie powiesz innych słów, w których
określasz warunki, jakie pozwalają odpowiedzieć na Twoje słodkie
wezwanie: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech weźmie krzyż swój”.
Prawdziwie, o Panie, Ty idziesz przed nami zbyt pośpiesznym krokiem; jesteś mądrością i zarazem dobrocią, więc winieneś nas zrozumieć. Nie idziesz tylko, lecz biegniesz szybko i radośnie, krokami olbrzyma. Jakże więc będziemy mogli iść za Tobą, my, biedni ludzie obciążeni tak wielkimi ciężarami? — A jednak musicie, Ty nam odpowiadasz, i możecie, bo „królestwo moje w was jest” i wewnętrzna jest droga wiodąca do Niego; możecie, cierpieć bowiem znaczy więcej niż działać; ponieważ wasz prawdziwy postęp polega na moim postępie w was; a krzyż, niszcząc wszelką przeszkodę... otwiera łatwą i szeroką drogę, którą mogę osiągnąć zamierzony cel razem z wami"
Prawdziwie, o Panie, Ty idziesz przed nami zbyt pośpiesznym krokiem; jesteś mądrością i zarazem dobrocią, więc winieneś nas zrozumieć. Nie idziesz tylko, lecz biegniesz szybko i radośnie, krokami olbrzyma. Jakże więc będziemy mogli iść za Tobą, my, biedni ludzie obciążeni tak wielkimi ciężarami? — A jednak musicie, Ty nam odpowiadasz, i możecie, bo „królestwo moje w was jest” i wewnętrzna jest droga wiodąca do Niego; możecie, cierpieć bowiem znaczy więcej niż działać; ponieważ wasz prawdziwy postęp polega na moim postępie w was; a krzyż, niszcząc wszelką przeszkodę... otwiera łatwą i szeroką drogę, którą mogę osiągnąć zamierzony cel razem z wami"
Ks. Edward Staniek po raz drugi (Łk 14,25-33)
"Fragment przeczytanej Ewangelii mówi o trzech warunkach, które decydują o przynależności do Chrystusa.
Pierwszym z nich jest gotowość na rezygnację z wszystkiego dla Chrystusa. Jezus stawia przed nami największe wartości: ojca, matkę, nawet nasze życie i domaga się gotowości złożenia tego wszystkiego w ofierze, gdyby zachodziła potrzeba i konieczność wyboru pomiędzy Nim a nimi. Gotowość na utratę wszystkiego dla Boga oto pierwszy warunek wskazany przez Chrystusa. Na co dzień Pan Bóg nie domaga się tak wielkich ofiar. Po to daje ojca, matkę, byśmy ich kochali. Po to daje życie, byśmy się nim cieszyli. Pragnie jedynie, abyśmy ponad to wszystko cenili sobie kontakt z Nim.
Drugi warunek to twórcze wykorzystanie życia. Każdy człowiek do czegoś dąży, chce coś w życiu osiągnąć, czegoś ważnego dokonać. Najczęściej tym dziełem jest wychowanie dzieci, zabezpieczenie warunków życia, budowa kochającej się rodziny. Czasem ten wysiłek twórczy dotyczy dobra ojczyzny, ludzkości, Kościoła...
Ta twórcza pasja w dużej mierze stanowi o jego wielkości. Jeżeli opuści ręce, przestanie budować, zrezygnuje, przedstawia tragiczny obraz, zwłaszcza gdy jest to człowiek młody. O wiele częściej spotykamy ludzi starych, którzy rozgoryczeni, pełni pretensji do siebie i świata stwierdzają, że ich życie ma się już ku końcowi, a oni jeszcze nic nie zrobili, niczego nie dokonali. Rozpoczęli, ale im się nie udało. Czekali na lepsze warunki i nie doczekali się. Wszystko kwitują melancholijnym ruchem ręki. To występuje często u ludzi po pięćdziesięciu latach życia. Są zaskoczeni zbliżającym się końcem. Źle obliczyli czas, który mieli do dyspozycji. Pan Jezus przestrzega nas przed ich błędem. Wzywa do zastanowienia, rozwagi, roztropnego działania. Ten jest mądry, kto patrzy na koniec, kto umie dobrze liczyć, kto potrafi odpowiednio wyzyskać to, co ma. Budowa wieży. Zastanówmy się nad otrzymanymi talentami, nad tym, co budujemy i czy potrafimy skończyć.
Obok gotowości na rezygnację z wszystkiego dla Pana Jezusa, obok twórczej pasji wykorzystania życia i zrobienia czegoś dobrego, ucznia Pana Jezusa musi cechować wielka roztropność. Jest ona szczególnie potrzebna w walce ze złem. To jest najtrudniejszy punkt naszego życia. Zło rośnie obok nas, trzeba codziennie się z nim mocować, ale jeśli się człowiek do tego zabierze nieroztropnie, zginie. Trzeba dokładnie obliczyć siły ciała i ducha — czy wystarczą do wytrwania. Czy zdołamy rozprawić się ze złem całkowicie, czy też trzeba będzie podejść do niego dyplomatycznie. Pozwolić złu róść obok i tylko pilnować, byśmy w tym bliskim sąsiedztwie nic nie stracili."
Pierwszym z nich jest gotowość na rezygnację z wszystkiego dla Chrystusa. Jezus stawia przed nami największe wartości: ojca, matkę, nawet nasze życie i domaga się gotowości złożenia tego wszystkiego w ofierze, gdyby zachodziła potrzeba i konieczność wyboru pomiędzy Nim a nimi. Gotowość na utratę wszystkiego dla Boga oto pierwszy warunek wskazany przez Chrystusa. Na co dzień Pan Bóg nie domaga się tak wielkich ofiar. Po to daje ojca, matkę, byśmy ich kochali. Po to daje życie, byśmy się nim cieszyli. Pragnie jedynie, abyśmy ponad to wszystko cenili sobie kontakt z Nim.
Drugi warunek to twórcze wykorzystanie życia. Każdy człowiek do czegoś dąży, chce coś w życiu osiągnąć, czegoś ważnego dokonać. Najczęściej tym dziełem jest wychowanie dzieci, zabezpieczenie warunków życia, budowa kochającej się rodziny. Czasem ten wysiłek twórczy dotyczy dobra ojczyzny, ludzkości, Kościoła...
Ta twórcza pasja w dużej mierze stanowi o jego wielkości. Jeżeli opuści ręce, przestanie budować, zrezygnuje, przedstawia tragiczny obraz, zwłaszcza gdy jest to człowiek młody. O wiele częściej spotykamy ludzi starych, którzy rozgoryczeni, pełni pretensji do siebie i świata stwierdzają, że ich życie ma się już ku końcowi, a oni jeszcze nic nie zrobili, niczego nie dokonali. Rozpoczęli, ale im się nie udało. Czekali na lepsze warunki i nie doczekali się. Wszystko kwitują melancholijnym ruchem ręki. To występuje często u ludzi po pięćdziesięciu latach życia. Są zaskoczeni zbliżającym się końcem. Źle obliczyli czas, który mieli do dyspozycji. Pan Jezus przestrzega nas przed ich błędem. Wzywa do zastanowienia, rozwagi, roztropnego działania. Ten jest mądry, kto patrzy na koniec, kto umie dobrze liczyć, kto potrafi odpowiednio wyzyskać to, co ma. Budowa wieży. Zastanówmy się nad otrzymanymi talentami, nad tym, co budujemy i czy potrafimy skończyć.
Obok gotowości na rezygnację z wszystkiego dla Pana Jezusa, obok twórczej pasji wykorzystania życia i zrobienia czegoś dobrego, ucznia Pana Jezusa musi cechować wielka roztropność. Jest ona szczególnie potrzebna w walce ze złem. To jest najtrudniejszy punkt naszego życia. Zło rośnie obok nas, trzeba codziennie się z nim mocować, ale jeśli się człowiek do tego zabierze nieroztropnie, zginie. Trzeba dokładnie obliczyć siły ciała i ducha — czy wystarczą do wytrwania. Czy zdołamy rozprawić się ze złem całkowicie, czy też trzeba będzie podejść do niego dyplomatycznie. Pozwolić złu róść obok i tylko pilnować, byśmy w tym bliskim sąsiedztwie nic nie stracili."
Ks. Edward Staniek po raz pierwszy (Łk 14,25-33)
"W sierpniu 386 roku, niedaleko Mediolanu, przebywał Augustyn
z Tagasty. Przybył do ówczesnej siedziby cesarza, by pracować jako
profesor. Od lat szukał najwyższych wartości w życiu i, mimo że zbliżał
się do trzydziestki, nic z tego, co udało się mu znaleźć, nie zaspokoiło
jego tęsknoty za szczęściem.
W Mediolanie spotkał św. Ambrożego, biskupa wielkiego formatu, który mógł profesorowi tej klasy co Augustyn zaimponować. Słuchając jego kazań sięgnął do lektury Pisma Świętego. Stopniowo oczy jego otwierały się na wielkie wartości ukazane w Objawieniu a przekazywane w Kościele. Spotykał coraz więcej ludzi żyjących Ewangelią, ale ile razy zatrzymywał się, by obliczyć, czy jego stać na wędrowanie wskazaną przez Chrystusa drogą, dochodził do wniosku, że nie potrafi.
Nie chciał iść na żadne kompromisy. Nie zamierzał upodobniać się do owego budowniczego wspomnianego przez Jezusa, który rozpoczął budowę wieży a nie skończył. Nie mógł się więc zdecydować na chrzest wiedząc, że jeśli życie nie będzie harmonizowało z przyrzeczeniem chrzcielnym, ludzie słusznie zadrwią z niego: „zaczął budować a nie skończył”.
Nie chciał też upodobnić się do owego króla, który miał stoczyć bitwę z silniejszym przeciwnikiem. Augustyn czuł się słaby. Jego ciało było mocniejsze od jego woli. Wolał bitwy nie rozpoczynać, pozostawało mu zatem prosić o warunki pokoju, zgadzając się na dalszą niewolę i nieszczęście.
Pewnego sierpniowego dnia ból bezsilnej rozpaczy powalił go na ziemię. Płakał. Nie wiedział, jak z tego zaklętego kręgu się wydobyć. Chciał sięgnąć po wielkie wartości, a nie miał siły, był za słaby.
Nagle łaska zalała jego serce. Zrozumiał głęboki sens wezwania Jezusa. Pojął, że drogą Ewangelii trzeba kroczyć dźwigając własny krzyż, ale nie polegając na własnych siłach, lecz na mocy Bożej. Augustyn zrozumiał, że ewangelicznej drogi nikt o własnych siłach przebyć nie potrafi, że ona jest zaplanowana jako droga ścisłej współpracy człowieka z Bogiem. Szczyt doskonałości, który do tego momentu wydawał się mu nie do zdobycia, nagle stał się osiągalny. Wystarczy zrezygnować z obliczeń na miarę własnych sił i sięgnąć po pomoc Bożej łaski. Przeżycie było tak głębokie, że Augustyn pod jego wpływem zdecydowanie wkroczył na ewangeliczną drogę i wędrował nią ponad czterdzieści lat, do końca życia.
Warto razem z nim zastanowić się nad naszym podejściem do ewangelicznej drogi. Czy nie sprowadzamy jej do naszych możliwości? Czy odkryliśmy, że każdy krok na tej drodze przerasta nasze siły i jest możliwy jedynie przy ścisłej współpracy z łaską?"
W Mediolanie spotkał św. Ambrożego, biskupa wielkiego formatu, który mógł profesorowi tej klasy co Augustyn zaimponować. Słuchając jego kazań sięgnął do lektury Pisma Świętego. Stopniowo oczy jego otwierały się na wielkie wartości ukazane w Objawieniu a przekazywane w Kościele. Spotykał coraz więcej ludzi żyjących Ewangelią, ale ile razy zatrzymywał się, by obliczyć, czy jego stać na wędrowanie wskazaną przez Chrystusa drogą, dochodził do wniosku, że nie potrafi.
Nie chciał iść na żadne kompromisy. Nie zamierzał upodobniać się do owego budowniczego wspomnianego przez Jezusa, który rozpoczął budowę wieży a nie skończył. Nie mógł się więc zdecydować na chrzest wiedząc, że jeśli życie nie będzie harmonizowało z przyrzeczeniem chrzcielnym, ludzie słusznie zadrwią z niego: „zaczął budować a nie skończył”.
Nie chciał też upodobnić się do owego króla, który miał stoczyć bitwę z silniejszym przeciwnikiem. Augustyn czuł się słaby. Jego ciało było mocniejsze od jego woli. Wolał bitwy nie rozpoczynać, pozostawało mu zatem prosić o warunki pokoju, zgadzając się na dalszą niewolę i nieszczęście.
Pewnego sierpniowego dnia ból bezsilnej rozpaczy powalił go na ziemię. Płakał. Nie wiedział, jak z tego zaklętego kręgu się wydobyć. Chciał sięgnąć po wielkie wartości, a nie miał siły, był za słaby.
Nagle łaska zalała jego serce. Zrozumiał głęboki sens wezwania Jezusa. Pojął, że drogą Ewangelii trzeba kroczyć dźwigając własny krzyż, ale nie polegając na własnych siłach, lecz na mocy Bożej. Augustyn zrozumiał, że ewangelicznej drogi nikt o własnych siłach przebyć nie potrafi, że ona jest zaplanowana jako droga ścisłej współpracy człowieka z Bogiem. Szczyt doskonałości, który do tego momentu wydawał się mu nie do zdobycia, nagle stał się osiągalny. Wystarczy zrezygnować z obliczeń na miarę własnych sił i sięgnąć po pomoc Bożej łaski. Przeżycie było tak głębokie, że Augustyn pod jego wpływem zdecydowanie wkroczył na ewangeliczną drogę i wędrował nią ponad czterdzieści lat, do końca życia.
Warto razem z nim zastanowić się nad naszym podejściem do ewangelicznej drogi. Czy nie sprowadzamy jej do naszych możliwości? Czy odkryliśmy, że każdy krok na tej drodze przerasta nasze siły i jest możliwy jedynie przy ścisłej współpracy z łaską?"
Fragmenty Lamentacji
"Wołaj sercem do Pana,
Dziewico, Córo Syjonu;
niech łzy twe płyną jak rzeka
we dnie i w nocy;
nie dawaj sobie wytchnienia,
niech źrenica twego oka nie zna spoczynku!
Powstań, wołaj po nocy
przy zmianach straży,
wylewaj swe serce jak wodę
przed Pańskim obliczem,
podnoś do Niego swe ręce…
Wspomnienie udręki i nędzy -
to piołun i trucizna;
stale je wspomina, rozważa
we mnie dusza.
Biorę to sobie do serca,
dlatego też ufam:
Nie wyczerpała się litość Pana,
miłość nie zgasła.
Odnawia się ona co rano:
ogromna Twa wierność.
«Działem mym Pan» - mówi moja dusza,
dlatego czekam na Niego.
Dobry jest Pan dla ufnych,
dla duszy, która Go szuka.
Dobrze jest czekać w milczeniu
ratunku od Pana.
Dobrze dla męża, gdy dźwiga
jarzmo w swojej młodości.
Niech siedzi samotny w milczeniu,
gdy On na niego je włożył.
Niech usta pogrąży w prochu!
A może jest jeszcze nadzieja?
Bijącemu niech nadstawi policzek,
niechaj nasyci się hańbą!
Bo nie jest zamiarem Pana
odtrącić na wieki.
Gdyż jeśli uniży, ma litość
w dobroci swej niezmiernej;
niechętnie przecież poniża
i uciska synów ludzkich.
Rozważmy, oceńmy swe drogi,
powróćmy do Pana;
wraz z dłońmi wznieśmy i serca
do Boga w niebiosach;
myśmy grzesznicy - odstępcy:
A Ty nie przebaczyłeś.
Wzywałem imienia Twego, o Panie,
z przepastnej jamy,
słyszałeś mój krzyk: «Nie zatykaj
uszu na moją prośbę!»
Zbliżyłeś się w dniu, gdy Cię wzywałem,
rzekłeś - «Nie bój się!»
<Już kiedyś>, Panie, obroniłeś mą sprawę,
ocaliłeś mi życie;
Panie, Ty widzisz mą krzywdę,
sprawę mą rozsądź!
Ty widzisz całą ich żądzę zemsty,
wszystko, co przeciw mnie knują.
Ty słyszysz obelgi ich, Panie,
wszystko, co przeciw mnie knują;
podstępne słowa mych wrogów,
cały dzień godzą we mnie;
popatrz - czy siedzą, czy stoją,
ja jestem treścią ich pieśni."
Dziewico, Córo Syjonu;
niech łzy twe płyną jak rzeka
we dnie i w nocy;
nie dawaj sobie wytchnienia,
niech źrenica twego oka nie zna spoczynku!
Powstań, wołaj po nocy
przy zmianach straży,
wylewaj swe serce jak wodę
przed Pańskim obliczem,
podnoś do Niego swe ręce…
Wspomnienie udręki i nędzy -
to piołun i trucizna;
stale je wspomina, rozważa
we mnie dusza.
Biorę to sobie do serca,
dlatego też ufam:
Nie wyczerpała się litość Pana,
miłość nie zgasła.
Odnawia się ona co rano:
ogromna Twa wierność.
«Działem mym Pan» - mówi moja dusza,
dlatego czekam na Niego.
Dobry jest Pan dla ufnych,
dla duszy, która Go szuka.
Dobrze jest czekać w milczeniu
ratunku od Pana.
Dobrze dla męża, gdy dźwiga
jarzmo w swojej młodości.
Niech siedzi samotny w milczeniu,
gdy On na niego je włożył.
Niech usta pogrąży w prochu!
A może jest jeszcze nadzieja?
Bijącemu niech nadstawi policzek,
niechaj nasyci się hańbą!
Bo nie jest zamiarem Pana
odtrącić na wieki.
Gdyż jeśli uniży, ma litość
w dobroci swej niezmiernej;
niechętnie przecież poniża
i uciska synów ludzkich.
Rozważmy, oceńmy swe drogi,
powróćmy do Pana;
wraz z dłońmi wznieśmy i serca
do Boga w niebiosach;
myśmy grzesznicy - odstępcy:
A Ty nie przebaczyłeś.
Wzywałem imienia Twego, o Panie,
z przepastnej jamy,
słyszałeś mój krzyk: «Nie zatykaj
uszu na moją prośbę!»
Zbliżyłeś się w dniu, gdy Cię wzywałem,
rzekłeś - «Nie bój się!»
<Już kiedyś>, Panie, obroniłeś mą sprawę,
ocaliłeś mi życie;
Panie, Ty widzisz mą krzywdę,
sprawę mą rozsądź!
Ty widzisz całą ich żądzę zemsty,
wszystko, co przeciw mnie knują.
Ty słyszysz obelgi ich, Panie,
wszystko, co przeciw mnie knują;
podstępne słowa mych wrogów,
cały dzień godzą we mnie;
popatrz - czy siedzą, czy stoją,
ja jestem treścią ich pieśni."
Subskrybuj:
Posty (Atom)