"W sierpniu 386 roku, niedaleko Mediolanu, przebywał Augustyn
z Tagasty. Przybył do ówczesnej siedziby cesarza, by pracować jako
profesor. Od lat szukał najwyższych wartości w życiu i, mimo że zbliżał
się do trzydziestki, nic z tego, co udało się mu znaleźć, nie zaspokoiło
jego tęsknoty za szczęściem.
W Mediolanie spotkał św. Ambrożego, biskupa wielkiego formatu, który
mógł profesorowi tej klasy co Augustyn zaimponować. Słuchając jego kazań
sięgnął do lektury Pisma Świętego. Stopniowo oczy jego otwierały się na
wielkie wartości ukazane w Objawieniu a przekazywane w Kościele.
Spotykał coraz więcej ludzi żyjących Ewangelią, ale ile razy zatrzymywał
się, by obliczyć, czy jego stać na wędrowanie wskazaną przez Chrystusa
drogą, dochodził do wniosku, że nie potrafi.
Nie chciał iść na żadne kompromisy. Nie zamierzał upodobniać się do
owego budowniczego wspomnianego przez Jezusa, który rozpoczął budowę
wieży a nie skończył. Nie mógł się więc zdecydować na chrzest wiedząc,
że jeśli życie nie będzie harmonizowało z przyrzeczeniem chrzcielnym,
ludzie słusznie zadrwią z niego: „zaczął budować a nie skończył”.
Nie chciał też upodobnić się do owego króla, który miał stoczyć bitwę
z silniejszym przeciwnikiem. Augustyn czuł się słaby. Jego ciało było
mocniejsze od jego woli. Wolał bitwy nie rozpoczynać, pozostawało mu
zatem prosić o warunki pokoju, zgadzając się na dalszą niewolę
i nieszczęście.
Pewnego sierpniowego dnia ból bezsilnej rozpaczy powalił go na
ziemię. Płakał. Nie wiedział, jak z tego zaklętego kręgu się wydobyć.
Chciał sięgnąć po wielkie wartości, a nie miał siły, był za słaby.
Nagle łaska zalała jego serce. Zrozumiał głęboki sens wezwania
Jezusa. Pojął, że drogą Ewangelii trzeba kroczyć dźwigając własny krzyż,
ale nie polegając na własnych siłach, lecz na mocy Bożej. Augustyn
zrozumiał, że ewangelicznej drogi nikt o własnych siłach przebyć nie
potrafi, że ona jest zaplanowana jako droga ścisłej współpracy człowieka
z Bogiem. Szczyt doskonałości, który do tego momentu wydawał się mu nie
do zdobycia, nagle stał się osiągalny. Wystarczy zrezygnować z obliczeń
na miarę własnych sił i sięgnąć po pomoc Bożej łaski. Przeżycie było
tak głębokie, że Augustyn pod jego wpływem zdecydowanie wkroczył na
ewangeliczną drogę i wędrował nią ponad czterdzieści lat, do końca
życia.
Warto razem z nim zastanowić się nad naszym podejściem do
ewangelicznej drogi. Czy nie sprowadzamy jej do naszych możliwości? Czy
odkryliśmy, że każdy krok na tej drodze przerasta nasze siły i jest
możliwy jedynie przy ścisłej współpracy z łaską?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz