Wiara katolicka jest męcząca. Moja wiara. Owszem są chwilę pełne
wolności i pokoju. Ale są też okresy wielkich zmagań. Takie ciemne noce z
burzami i deszczem, który przemacza wszystkie ciuchy i zaczynam dygotać zimna,
opadam z sił i mam dość, mam serdecznie dość ciągłej walki! No, bo ileż można?!
Co jeszcze przyjdzie mi przetrzymać?! I w końcu, po jakimś czasie potyczek wpadam
na genialny pomysł! By przyjść do Boga, uczynić ten wysiłek znalezienia się w
pobliżu Najświętszego Sakramentu za wszelką cenę! Choć wróg z całych sił
próbuje mi przeszkodzić. Pokazuje wszelkie usprawiedliwienia: nie masz przecież
czasu, nauka, lepiej się prześpij, przecież źle się czujesz, ale masz to i
tamto do załatwienia. Owszem, czasami można odpuścić i w jakiś inny sposób
ofiarować się Bogu, przecież tu nie chodzi o zaniedbywanie swoich obowiązków.
Ale nie znalazłam jeszcze żadnej modlitwy, ani żadnego miejsca modlitwy, które
dorównywałoby Adoracji przed Najświętszym Sakramentem. Oczywiście do Adoracji
zaliczam i Ofiarę Mszy Świętej, przy której przez cały czas przecież obecny
jest Bóg w Tabernakulum. Można modlić się na ulicy, w domu, odmawiając Różaniec,
modlitwę wewnętrzną, rozważając Pismo, czytając modlitewnik, brewiarz, słuchając
konferencji, piosenek religijnych, śpiewając dla Boga. Ale niepojęte jest to w
jak intensywny sposób można odczuć obecność i bliskość Boga, gdy jest gdzieś
blisko nas Najświętszy Sakrament. Jak to jest, że Bóg jest przy nas cały czas,
ale tak intensywnie i w tak przedziwny sposób możemy go odczuwać właśnie w
takich warunkach? Nie raz czułam tchnienie Ducha w
ciągu dnia, ale to było coś innego, takie uszczypnięcie. Podczas gdy przed
Najświętszym Sakramentem doznawałam dłuższych i mocniejszych „dotknięć” Pana
Boga. Jakie to były cudowne chwile!
Teraz czeka mnie sporo pracy, by znów się nawrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz