poniedziałek, 8 września 2014

Wytrwać aż do końca

Panie, pociesz serce moje i utwierdź we wszelkim czynie i dobrej mowie (2 Tes 2, 17)

Człowiek obciążony materią podlega następstwom jej zmienności. Ciało ulega zmęczeniu, zmysły wrażeniom i niepokojom. Oto przyczyna ciągłej zmienności: to, co przed chwilą radowało, nagłe staje się obojętne, nużące, nie do zniesienia. Nikt nie może uniknąć takiego stanu, nikomu jednak nie brak środków, by wytrwać. Sam Bóg zaradził niestałości człowieka, udzielając mu cnoty wytrwałości, której przedmiotem szczególnym jest trwanie w wysiłku. Cnota wlana powinna być rozwijana przez praktykę; a doświadczenia życiowe dają właśnie taką okazję. „Chlubimy się także z ucisku — pisze św. Paweł — wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość wypróbowaną cnotę, a wypróbowana cnota zaś nadzieję” (Rz 5, 3-4). Chrześcijanin ufa, że posiądzie Boga, ponieważ cierpi dla Niego. Dlatego nie upada, lecz chlubi się w swoich cierpieniach. W ten sposób wytrwałość jest pewną drogą do nadziei życia wiecznego, a nadzieja „zawieść nie może”, ponieważ Bóg nas miłuje (tamże 5).

Jezus zapowiadając uczniom prześladowania, jakie będą musieli znosić z miłości ku Niemu, kończy: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mk 13, 13). Łukasz przytacza tę samą myśl, wyrażając się nieco inaczej, lecz nie mniej znacząco: „Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21, 19). Nie ulega wątpliwości: kto chce zachować duszę swoją na życie wieczne, powinien wytrwać w dobrym, nie lękając się trudu i doświadczeń. Biorąc pod uwagę ułomność i słabość człowieka, wytrwałość jego nie może pozostać bez szczerby; a jednak powinien wytrwać, podnosząc się natychmiast po każdym upadku i wynagradzając zań, rozpoczynać od początku. Dopóki Bóg nie udzieli swoich szczególnych darów i nie uczyni człowieka wytrwałym, wytrwałość jego polega właśnie na ciągłym dźwiganiu się, nawracaniu i poprawianiu. Tak przyniesie dobry owoc (Łk 8, 15), a jego wytrwałość ukoronuje Bóg najwyższą łaską ostatecznej wytrwałości.

Święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny (Mt 1,1-16.18-23)

"Jakże ważne dla historii zbawienia było narodzenie osób wymienionych w dzisiejszej Ewangelii! A przecież nie wszyscy oni byli "święci". Bóg pisze prosto na krzywych liniach ludzkiego życia i na krzywych liniach historii świata.

Maryja nie wzięła się znikąd. I znikąd nie wziął się Bóg-Człowiek, Jej Syn. Przypomina nam o tym dzisiejsze święto i dzisiejsza Ewangelia. Dobro nie bierze się znikąd. Zawsze jest owocem jakieś historii, nie koniecznie pięknej i dobrej, tak jak nie zawsze piękna i dobra była historia Izraela, historia protoplastów Maryi i Jej Syna. Skoro Bóg jest obecny w historii, to dlatego nie jest ona nigdy do końca zła. Z każdego złego zawirowania historii Bóg potrafi wydobyć wielkie dobro i doprowadzić historię do szczęśliwego końca."

"Cały szereg imion. Ojcowie, synowie, czasem matki. Różne losy, różne drogi, bardzo różne, niekoniecznie dobre wybory. Na końcu człowiek o imieniu Józef. Jego wahanie. Poszukiwanie dobra. I wybór. 

Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie. Bo usłyszał, że to, co się stało, wydarzyło się aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka.

To wszystko, co wydarzyło się w życiu Józefa i jego Małżonki i w życiu tych, którzy ich  poprzedzili miało sens. Ludzkie decyzje, często błędne, zbrodnicze lub tragiczne, tego sensu nie przekreśliły. Niektórzy ten sens widzieli. Inni szli po omacku. Także Józef i Maryja nie wiedzieli, co ich czeka – i co czeka Tego, który się miał narodzić.

Życie ma sens. Każdy jego moment, każda decyzja, każda radość i każdy ból. Bóg jest w stanie wypełnić sensem nawet rany zadane przez zło. On pisze naszą historię i historię świata, w której my też mamy swoje miejsce. Jej końcem jest: Jego władza i Jego pokój aż do krańców ziemi."