"Ciekawe, że to, co w dziedzinie ekonomii – także tej praktycznej, 
„domowej”- jest dla nas zupełnie oczywiste, w dziedzinie duchowej, 
moralnej czy religijnej, sprawia nam wiele trudności. Chodzi mianowicie 
o planowanie. Podejmując jakąkolwiek inwestycję, nową pracę, wydatek, 
zadanie do wykonania czy zwykłe zakupy, wiele czasu poświęcamy na 
przemyślenie, kalkulację i żmudne obliczenia: starczy czy nie starczy, 
opłaci się czy nie? Po prostu, zmusza nas do tego samo życie.
 
Dlaczego roztropność i planowanie ograniczamy zazwyczaj jedynie do 
sfery finansowej, i to chyba tylko pod presją strachu, czy przypadkiem 
nie starcimy? O ileż sensowniejsze i skuteczniejsze byłoby nasze życie 
i działanie, gdybyśmy poświęcili trochę czasu i wysiłku na zastanowienie
 się nad przyszłością i celami! Już choćby z tych względów warto kupić 
sobie kalendarzyk lub notesik, w którym z pewnym wyprzedzeniem zapiszemy
 sobie, co i kiedy trzeba zrobić. Inwestycja w myślenie i planowanie 
jest najtańszą i zarazem najbardziej opłacalną inwestycją, jaką można 
sobie wyobrazić. Chwila pracy głową i ołówkiem w ręku jest niekiedy tyle
 samo warta, co tysiące godzin ciężkiej harówki, jeśli potrafimy 
wyeliminować zbędny wysiłek lub wymyśleć sposób, który usprawni 
produkcję. 
 
Dotyczy to nie tylko racjonalizacji i usprawnień w pracy, ale także 
jakości całego życia. Życie celowo ukierunkowane, zaplanowane 
i kontrolowane, pozwala człowiekowi osiągnąć duchowy i moralny postęp, 
który w przypadku improwizacji i bałaganu byłby niemożliwy. Postęp ten 
jest także bardzo opłacalny: człowiek zorganizowany wydajniej pracuje, 
więcej zarabia, ma więcej czasu i lepsze efekty.
 
Ale Chrystus chce nas pouczyć nie tylko o prawach ekonomii, lecz 
także – i przede wszystkim – Królestwa Bożego. Jeśli chcemy mieć na tym 
polu jakieś efekty, musimy sobie zaplanować jedną podstawową inwestycję,
 bez której niczego nie uda się nam osiągnąć. A mianowicie musimy 
zdecydować się wszystko postawić na Chrystusa, całkowicie zawierzyć 
i podporządkować Mu siebie, swoje życie, majątek, pragnienia. To jest 
fundament, na którym dopiero możemy budować wszystko inne.
 
Właśnie dlatego Chrystus każe nam zastanowić się, czy miłość do Boga 
jest silniejsza od miłości rodzinnej, od przywiązania do siebie samego, 
swoich upodobań i pragnień. Każe nam obliczyć i przemyśleć sobie, czy 
będzie nas stać na wzięcie krzyża, czyli podjęcie zadań, które mogą się 
okazać sporym ciężarem i będą wymagały dużego samozaparcia, wysiłku, 
rezygnacji z przyjemności i wygody. Trud ten przekracza naturalne 
możliwości człowieka i bez wiary jest niewykonalny.
 
Bez wiary tzw. pójście za Chrystusem, które my nazywamy dzisiaj 
„byciem katolikiem”, jest próżne i daremne, nie przynosi żadnych owoców,
 lecz staje się powodem zgorzknienia i narzekań. Co gorsza, ludzie, 
którzy idą za Chrystusem bez odpowiedniego „wyposażenia” czy wymaganych 
kwalifikacji, dają fałszywe świadectwo: podając się za katolików – 
zwykle bardzo głośno i z tupetem – swoim postępowaniem zniechęcają 
innych do przyjęcia nauki Chrystusa.
 
Być może, nie brzmi to zachęcająco, a wymagania dzisiejszej Ewangelii
 napawają nas lękiem. Ale nie o to chodziło Chrystusowi, by nas 
zniechęcić, lecz by nas zmobilizować do poważnego potraktowania swojej 
wiary i wynikających z niej konsekwencji. Kalkulacje ekonomiczne 
przeprowadza się bowiem nie po to, by zaniechać wszelkiej działalności, 
lecz by przystąpić do niej z gwarancją sukcesu. Podobnie i Chrystus: 
chce nam dopomóc, byśmy w życiu wiary osiągnęli radość, satysfakcję 
i cel, a nie zgorzknienie i poczucie strat oraz porażki. A warunkiem 
sukcesu chrześcijanina jest wiara, czyli pełne przylgnięcie do Chrystusa
 i Jego krzyża. Bez ufnej wiary chrześcijaństwo nie ma sensu."  
Ks. Mariusz Pohl

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz